Publicystyka

Zobacz wszystkie
Wywiad Teatr

Nigdy się nie zatrzymujemy

Z Arturem Grabarczykiem, choreografem, tancerzem, autorem spektaklu „Miazga”, który zaprezentowany zostanie 25 maja w Lublinie w ramach programu Przestrzenie Sztuki – Taniec, rozmawia Marta Zgierska.


Marta Zgierska: Przestrzenie Sztuki – Taniec to jeden z najważniejszych programów wspierających środowisko tańca w Polsce. Jak oceniasz jego znaczenie i możliwości, jakie oferuje? Czy od wdrożenia tego programu coś zmieniło się w codziennym funkcjonowaniu choreografa, tancerza?

Artur Grabarczyk: Przestrzenie Sztuki są zdecydowanie bardzo ważnym programem dla środowiska tańca. Pięciu operatorów w różnych częściach Polski stwarza realne możliwości twórczego działania dla osób zawodowo zajmujących się tańcem i teatrem. Ten format wspiera osoby działające freelancersko, zapewniając nam przestrzeń do próbowania, tworzenia, kreowania, prowadzenia warsztatów, czy – co szalenie istotne – dalszej eksploatacji spektakli tańca.

To ważne wsparcie finansowe i producenckie, stymulujące produktywne działania artystyczne. Wcześniej nie było podobnej formuły, która na taką skalę i z taką regularnością wspierałaby osoby tworzące polski taniec.

Można powiedzieć, że taki format to unikat, którego można nam zazdrościć. Mam na to świetny przykład – kiedy opowiadam o Przestrzeniach znajomym „z branży”, działającym za granicą, są szczerze zaskoczeni, a wręcz zazdroszczą nam tak powtarzalnego i dostępnego programu. Jestem więc bardzo wdzięczny pomysłodawcom Przestrzeni Sztuki, Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz wszystkim zaangażowanym osobom, dzięki którym możemy realizować swoje działania twórcze.

Czy program oferuje przestrzeń do eksperymentowania, do podejmowania twórczego ryzyka?

Wszystkie dostępne w ramach Przestrzeni Sztuki open calle są skonstruowane w sposób, który zapewnia wiele swobody twórczej, a wręcz zachęca to przełamywania schematów, łączenia form, bawienia się nimi. Oczywiście to, co zrobimy z tym jako potencjalni czy faktyczni twórcy, ostatecznie zależy od nas, ale na pewno mamy szansę „wyżyć” się artystycznie, będąc w tym jednocześnie wspierani przez organizatorów. To ogromny komfort i przywilej.

Miejsce pracy jest zawsze bardzo ważne dla twórcy. Masz doświadczenie współpracy z wszystkimi operatorami Przestrzeni Sztuki – Taniec. Jak oceniasz różnice pomiędzy nimi?

Rzeczywiście, miałem przyjemność realizować projekty w ramach wszystkich dostępnych operatorów Przestrzeni Sztuki i moje doświadczenia w każdym z tych miejsc są bardzo pozytywne. Jako twórca doceniam warunki, wsparcie promocyjne, kontakt i organizację wydarzeń – bez względu na to, czy mówimy o prezentacji spektaklu, realizacji nowej produkcji, czy działaniu w ramach procesu twórczego.

Strategia programowa jest wszędzie podobna, ponieważ wszystkich obowiązuje ten sam
regulamin. Mimo to, każdy operator ma swój unikalny sposób prowadzenia programu – każdy zwraca uwagę i kładzie nacisk na nieco inne obszary. Na przykład dla jednych priorytetem jest proces twórczy sam w sobie, dla innych efekt końcowy, czyli premiera spektaklu. Jedni działają głównie we własnym ośrodku, inni podejmują współprace z różnymi instytucjami w danym mieście czy nawet województwie. Część operatorów kładzie nacisk na lokalność, podczas gdy pozostali działają w skali ogólnopolskiej. Są też indywidualne pomysły i ścieżki edukacyjne, producenckie oraz twórcze. Uważam, że te różnice są potrzebne. Tak jak każdy z operatorów, tak i każda osoba artystyczna ma przecież swoje preferencje dotyczące konkretnych praktyk, a różnorodność daje możliwość wyboru. Ostatecznie jednak linia programowa w każdym z tych miejsc jest podobna i składa się z czterech filarów: artystycznego, edukacyjnego, społecznego i prozdrowotnego.

Jednym z miast, do którego często wracasz, jest Lublin. Przebywałeś tu na rezydencjach artystycznych, prezentowałeś też dwie choreografie „Delight” i „Niesamowicie blisko”. Czy to miasto ma dla Ciebie jakieś szczególne znaczenie, czy może to po prostu jedno z wielu miejsc, w których działasz?

Bardzo lubię Lublin, uwielbiam tu wracać i mam ogromny sentyment do tego miejsca. Ma taki „feels like home vibe”. Jest to przede wszystkim zasługa cudownego zespołu Lubelskiego Teatru Tańca, który tworzy komfortowe warunki do pracy i sprawia, że każdy, kto ich odwiedza, czuje się tu właśnie jak w domu. Takie wrażenie mam ja i wszyscy, którzy wraz ze mną tutaj przyjeżdżają. Ten spokój i komfort w pracy jest potrzebny każdemu, kto tworzy i kreuje – to naprawdę wiele daje. Za każdym razem, czy to po prezentacji spektaklu, czy work in progress w ramach rezydencji, możemy liczyć na szczery, konstruktywny i merytoryczny feedback. To bezcenne i bardzo potrzebne – motywuje do rozkładania swojej pracy na czynniki pierwsze, refleksji, czasami kwestionowania pewnych decyzji, a czasami upewniania się w nich.

Zawsze, kiedy wchodzę do budynku Centrum Kultury w Lublinie, mam wrażenie jakbym wchodził do takiej przyjaznej świątyni sztuki, w której mogę sobie pozwolić na pełną swobodę twórczą – zarówno na scenie, jak i podczas próby na sali. W tym kontekście bardzo się cieszę, że jednym z pierwszych miast, które odwiedzamy z „Miazgą” jest właśnie Lublin.

Twoje spektakle często eksplorują stan napięcia i przeciążenia. Czy „Miazga” to kontynuacja tego kierunku, czy może próba jego dekonstrukcji? W tej realizacji język opisu wydaje mi się dużo bardziej skomplikowany i mniej emocjonalnie dostępny dla odbiorcy. Może to tylko wrażenie?

To prawda – w pracy choreograficznej interesują mnie wszelkie stany napięcia, ale też rozluźniania ciała, szukania balansu i kontrastów. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka opis naszego spektaklu może wydawać się skomplikowany, ale ta jego „mechaniczność” jest celowa. To, co wydaje się mało przystępne, w drodze procesu twórczego zostało poddane wielu zabiegom, próbom dekonstrukcji właśnie. Dlatego, pomimo wciąż obecnych aspektów fizyczności, „Miazga” w istocie jest spektaklem lekkim, świeżym i humorystycznym. Uważam, że to jego wielka siła.

„Miazga” – to nie tylko tytuł spektaklu, ale też pojęcie-klucz, określające fizjologiczno-społeczne centrum zarządzania ciałem, skupione wokół ośrodkowego układu nerwowego. W procesie twórczym pojawia się też język programowania. Wciąż jednak trudno mi wyobrazić sobie przełożenie tego wszystkiego na ruch i choreografię. Czy możesz przybliżyć ten koncept? W „Miazdze” mamy do czynienia ze swojego rodzaju dualizmem. Z jednej strony wprowadzamy widzów w temat fascynacji systemem, z którego zbudowane jest nasze ciało, w to, jak funkcjonujemy i jak nigdy się nie zatrzymujemy, niezależnie od tego, czy coś robimy, czy odpoczywamy. Z drugiej strony nawiązujemy do języka programowania Brainfuck – staje się narzędziem choreograficznym w formie partytury, na którym opieramy strukturę naszego spektaklu. To taka abstrakcyjna forma programu-gry, w której łączymy oba te filary i przepuszczając je przez nasze poczucie humoru, zapraszamy widzów do partycypacji w procesach zachodzących podczas spektaklu. Wiem, brzmi, jakby było bardzo skomplikowane, ale obiecuję, że wszystko nabiera sensu podczas spektaklu. Dlatego może nie będę więcej spoilerował i zamiast tego zapraszam na „Miazgę”!

Dodajmy, że spektakl jest rezultatem współpracy ze Stanisławem Bulderem. Jak powstał koncept spektaklu? Jak przebiegał wspólny proces twórczy?

Koncept spektaklu i pomysł na jego realizację powstał w mojej głowie już parę lat temu. Impulsem by wyciągnąć go z zamrażarki był open call na premierę kameralną Przestrzeni Sztuki Taniec – Gdańsk, który kładł nacisk na twórczość „z recyklingu” w ramach zrównoważonej produkcji sztuki. Pomyślałem sobie wtedy, że chciałbym zrobić ten spektakl z kimś, z kim bardzo dobrze się znam i czuję, i z kim szybko złapię wspólny język. Warto zaznaczyć, że proces w ramach programu, zakładał zaledwie 7 dni pracy na sali (którą wydłużyliśmy sobie do 14 dni).

Stanisław był dla mnie wyborem naturalnym i oczywistym z uwagi na naszą wieloletnią znajomość i liczne, bardzo różne współprace. Cenię Stasia zarówno jako artystę, jak i twórcę. W półtora tygodnia stworzyliśmy trzon spektaklu, dzięki czemu mogliśmy potem żonglować kolejnością scen, tak, aby znaleźć odpowiedni wyraz i dramaturgię. Decyzje musieliśmy podejmować szybko i to sprawiło, że ten proces był bardzo ekscytujący. Mieliśmy przy tym sporo zabawy, bo przepuszczaliśmy nasze pomysły również przez nasze poczucie humoru. Było i jest bardzo przyjemnie współtworzyć ten spektakl właśnie ze Stasiem.

Słowo miazga budzi silne skojarzenia – z rozpadem, intensywnością, może nawet przemocą. Czy te znaczenia też jakoś wykorzystujecie w konstruowaniu sensów choreografii?

Szukaliśmy tytułu, który będzie niejednoznaczny, trochę tak, jak cały nasz spektakl. Zależało nam, żeby było to konkretne, chwytliwe słowo, z którym poczujemy się „wygodnie”. Tym słowem okazała się miazga – dla nas to skojarzenie zarówno ze strukturą samego mózgu, jak i nawiązanie do języka programowania Brainfuck, którym się bawimy. Na pewno również ze wspomnianą przez Ciebie intensywnością, natomiast nie skręcamy tutaj w stronę przemocowości.

Jest takie powiedzenie, że coś nam robi „wodę z mózgu”. My w miejsce wody wstawiamy miazgę i zapraszamy do doświadczenia jej razem z nami.

Na koniec standardowe, ale zawsze otwierające szersze perspektywy pytanie: jakie są Twoje najbliższe plany artystyczne? W tym roku będzie się jeszcze dziać bardzo, bardzo dużo, co oczywiście mocno mnie cieszy i ekscytuje. „Miazgę” zaprezentujemy w kilku miastach w Polsce oraz w Korei Południowej, gdzie odbędziemy równolegle rezydencję artystyczną z lokalnymi tancerkami i tancerzami. Mamy nadzieję, że efektem tej rezydencji w przyszłości będzie polsko-koreańska produkcja.

Okres od maja do lipca spędzę, pracując nad projektem „Dance History” w ramach Stypendium Artystycznego Prezydenta Miasta Gdańska, do którego zaprosiłem wspaniałych improwizatorów i komików – Wojtka i Gosię Tremiszewskich. W telegraficznym skrócie postaramy się przybliżyć widzom historię tańca i ciekawe anegdoty związane z naszym zawodem. Bardzo się cieszę na ten proces. Okres wakacyjny to z kolei intensywna, sześciotygodniowa praca nad nowym wielkoobsadowym spektaklem h.art company pt. „Cień”. Premiera warszawska odbędzie się 3 września, a gdańska 19 września. Inspiracją do powstania tego spektaklu będą abstrakcyjne grafiki z serii „Tańczący 1944” Mieczysława Wejmana, które artysta tworzył przyglądając się codzienności Getta Warszawskiego. Pomiędzy pracą nad autorskimi projektami, prowadzę zajęcia w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Janiny Jarzynówny-Sobczak w Gdańsku, a także biorę udział w trzech innych premierach, jako zaproszony tancerz.

Brzmi imponująco!

Planów jest całe mnóstwo, a nowe pomysły ciągle pojawiają się w mojej głowie (co tylko potwierdza, że nasz mózg nieustannie pracuje!). Nie ukrywam, że jest to bardzo ekscytujące, napędzające i szalenie satysfakcjonujące, bo w końcu życie artysty jest o ciągłym ruchu, kreacji, tworzeniu. Przyznam jednak, że niekiedy ścigam się z czasem i zastanawiam się – kiedy to wszystko?! Ale, jak to się mówi po angielsku: „there is always a way”.

 

Zobacz także:

Przemycam zachwyty
Marta Wysocka
Kulisy kręcenia amerykańskiego filmu „Real Pain”
Ewa Molik Barbara Sawicka