Publicystyka
Zobacz wszystkieBuzię widzę w tym tęczu
Do niedawna festiwal Open City przyrządzany był na miejscu z lokalnych produktów, co więcej dedykowany był konkretnym przestrzeniom, konotacjom historycznym i kulturowym. Tym razem przyjechał w pakiecie razem z nadbudową z pięknego Krakowa. Niby nic dla tych, co z miasta nie wyjeżdżają, ale dla innych to może być już – Second Hand Emotion.
Wystawie sztuki ulicznej towarzyszy hasło przewodnie – Mater:Ja. W ulotce organizatorów czytam: (…) „mater” (matka) i „Ja” (niezależny byt) jest metaforą relacji artysty z jego dziełem…
Anatomia ukrytych znaczeń w obszarze wyrazu przypomina mi rozważania Stanisława Szukalskiego, który doszukiwał się prastarej polskiej mowy w innych językach świata, np. ROMA to wg niego ROdzona Matka, a Babylon to Łono starej kobiety.
Próbuję przeniknąć indywiduum tej narracji dotyczącej tej konkretnej kolekcji prac, ale ciągle wychodzi mi pewne uniwersum, które sprawdziłoby się przy dowolnym ich zestawie.
Kapliczka Wszystkich Wiernych autorstwa Andrzeja Szarka opowiada, zdaniem autora, o chwiejności wiary, tymczasem jest usztywniona czterema stalowymi odciągami, które nie dają jej szansy na jakąkolwiek chwiejność.
Graffiti Mikołaja Rejsa w staromiejskiej Bramie Rybnej zawiera w sobie element niestosowności. Dysonans błyszczącej emalii boli, a dodatkowo fakt, że jego powstanie unicestwiło pracę innego artysty, boli jeszcze bardziej.
Kilka razy próbowałem obejrzeć film Roberta Sowy, ale nigdy nie trafiłem na działający telewizor.
Projekcja Grzegorza Klamana to jedna z kilku prac, która mieści się w tytule imprezy – destrukcja konstrukcji, człowiek człowiekowi bez ustanku gotuje ten los. Podobny charakter ma praca Tomasza Wendlanda, który w nekrologu dopatruje się kresu ludzkiego życia. Rozpad ciała – czasowego skupiska atomów, ilustruje dekonstrukcją przeskalowanej papierowej klepsydry, naklejonej na ścianie kościoła.
Praca Jana Tutaja wyraźnie rozjechała się między intencją a jej konstrukcją. Miało być o problemie porzucenia, odwrócenia się od powszechnie akceptowalnych norm, o opozycji, o odrzuceniu, a powstała wertykalna forma łącząca metalową rurą bida-tuję odwróconą do góry doniczką z metalowo-korzenną konstrukcją. Nie łykam tego zestawu.
Analogicznie okrągły obraz, który nie wstrzelił się w architekturę Centrum Kultury, zawiera nadbudowę ponad swoją miarę i ta nadinterpretacja osłabia wartość pracy.
Kuriozalna prezentacja obrazu na drzewie Bartolomeo Koczenasza to prawie jak początek i koniec ludzkiej ziemskiej cywilizacji.
Pereidol, czyli buzia na kominie Marcina Moszyńskiego, przenosi imprezę na zupełnie inny level i może skutkować poszerzeniem widowni o wyznawców zjawisk nadprzyrodzonych rodem z Parczewa.
Modulator Anny Drozd-Tutaj to jedna z niewielu prac, która reprezentuje kanon niegdysiejszego Open City, odważnie wpychając się w strukturę miasta. Reszta w dużej części zdaje się przepraszać, że istnieje. Mam nadzieję, że w świetle ostatnich wydarzeń Otwarte Miasto otrząśnie się z zapaści i przewężeń głodowych i odsłoni się na miarę Europejskiej Stolicy Kultury.