Publicystyka

Zobacz wszystkie
Felieton ESK 2029

Co powie(działby) tata? O Andrzeju Moliku pisze Ewa Molik

W lutym, gdy Państwo czytacie te słowa, mija 10 lat od śmierci Andrzeja Molika – mojego Ojca Redaktora. Jak zmieniła się lubelska kultura przez ten czas? Co powiedziałby o tym, co dzieje się na co dzień i o największych wydarzeniach? Wielokrotnie się nad tym zastanawiam, zwłaszcza w chwilach, gdy słyszę „jak bardzo brakuje Andrzeja / jego krytyki / jego opinii / oceny”.

Właśnie – krytyka kulturalna, a szerzej: dziennikarstwo kulturalne w Lublinie w tym czasie ogromnie ucierpiało. Kolejno odeszło kilku kolegów Ojca, z którymi pracował i dyskutował: Andrzej Z. Kowalczyk, Tymoteusz Iskrzak czy Franciszek Piątkowski. Drastycznej zmianie uległ cały rynek medialny w Lublinie: wpływy polityczne, sposób odbierania informacji sprawiły, że działy kulturalne gazet, a nawet same gazety, de facto przestały istnieć. Czasem myślę, że Ojciec przewraca się w grobie, widząc to, co dzieje się z „jego” Kurierem.

„On po prostu nie przystawał do współczesnego świata, pełnego krzykliwości, agresji i skrótów” – napisał w pożegnaniu ówczesny redaktor naczelny ZOOMa, Miłosz Zieliński. Jeżeli nie przystawał wówczas, jak czułby się dziś, gdy wszystko jeszcze bardziej przyspieszyło, a wspomniane zjawiska tylko nabrały na intensywności. Język internetu i mediów społecznościowych, odchodzący od zasad, gramatyki i stylu dla Ojca, posiadacza stylu barokowego, piszącego zdaniami wielokrotnie złożonymi, ale równie przemyślanymi, byłby codzienną bolączką. Brak miejsca, a może nawet bardziej brak czasu (i ochoty) na analizę, skupienie się i przeżywanie wydarzeń wprawiałyby go w melancholię. Nowomowa i okrągłe, acz puste hasła – to by go obecnie drażniło. Pewnie przytoczyłby ponownie cytat z ks. Kamińskiego, swojego profesora logiki i ogólnej metodologi nauk: — Motoryczne cechy mojej introspekcji predestynują mnie do wyrażenia sądu w casusach natury merytorycznej — czyli zdania pozbawionego sensu, mimo że sprawiającego pozory mądrości. Przy czym zauważał rosnącą władzę internetu: już w 2011 roku napisał felieton pod tytułem „Mindwarelogia, czyli zjawisko klikalności” (!).

Lubelskie „środowisko”, w którym się obracał i które tworzył, spierające się o walory artystyczne lub ich brak, także się rozmyło (To se ne vrati!). Dzisiaj przekrzykujemy się w komentarzach, nie słuchając rozmówcy i jego racji. Molik słuchał. Nawet, jeżeli się nie zgadzał, to słuchał. Słynne w domu było jego — jak skrytykować, ale nie przywalić. Starał się być „wszędzie”, nawet, jeżeli to nie było fizycznie możliwe. Za punkt honoru stawiał sobie, by pisać tylko o tych wydarzeniach, które widział. Od tego czasu wydarzeń, nowych miejsc na mapie tylko przybyło. Powtórzyłby więc — Wygląda na to, że wszyscy my, intensywni uczestnicy wydarzeń kulturalnych zaczynamy dostawać zadyszki. Problem największy to ich nakładanie się w czasie i przestrzeni […] Mogę podpisać się pod słowami, iż i mnie smuci, że (…) tego nie widziałem, tam nie byłem, to mi bezpowrotnie uciekło i przepadło. — Nie widział i nie był, na przykład, w Centrum Spotkania Kultur – budowa zakończyła się pół roku po jego śmierci. Wnikliwie obserwował realizację według projektu Bolesława Stelmacha i przepychanki z nią związane. Czy pamiętamy dziś, przyzwyczajeni do białej fasady lub spacerując po tarasach, że — Nie mamy w Lublinie zbyt wielu fascynujących zabytków kultury przemysłowej XIX w., ale z pamiątką XX stulecia i to z jego lat aż 70., nikt nie może się z nami ścigać. Tzw. Teatr w Budowie to perła na miarę 13 cudu świata.

Dzisiaj z radością obserwowałby w takim razie adaptację byłych przestrzeni Lubelskich Zakładów Tytoniowych na wszechstronne centrum, tworzone zgodnie z zachodnimi wzorcami, które podpatrywał w Madrycie czy Amsterdamie. A skoro mówimy o architekturze – zapłakałby nad zniszczeniem w pożarze paryskiej Notre Dame, o której pisał — […] jej gotyk poraża. Dlaczego jest opoką, wokół której dopiero rozchodzi się wianuszek sławy katedr innych — by następnie obserwować jej triumfalne odrodzenie z popiołów.

Pękałby z dumy na wieść, że Muzeum na Zamku zyskało status Narodowego. Na pewno obejrzałby wnikliwie wystawę ukochanego Picassa, ale z mniejszym entuzjazmem przyglądałby się szałowi otaczającemu wystawę Tamary Łempickiej. Wciąż grzmiałby na temat ogrodzonego skweru przy ul. Świętoduskiej, nad którym — wisi zadziwiający, jak na miasto starające się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, lubelski znak firmowy pod nazwą: Bylejakość i Beznadzieja. Płakać się chce, patrząc na łyse połacie skweru pomiędzy Świętoduską a Lubartowską.

W lutym 2015 roku bardzo kibicował filmowi „Ida” w oscarowym konkursie. Tego samego dnia, gdy w Hollywood odbywała się ceremonia, na trochę mniejszej, w Lublinie, miał otrzymać przyznaną mu statuetkę Angelusa Lubelskiego. O tej nagrodzie wiedział wcześniej i zapowiadał przyjaciołom — dostanę swojego Oscara. — Nie doczekał ani jednej, ani drugiej nagrody. Byłby wzruszony (bo łatwo się wzruszał) wygraną polskiego filmu – w końcu, jako krytyk i juror AICT i FIPRESCI, sam przyznawał nagrody na najważniejszych europejskich festiwalach filmowych. Po prostu cieszyły go wszelkie polskie sukcesy. W sporcie podziwiałby sukcesy Igi Świątek, Roberta Lewandowskiego w ukochanej Barcelonie, a po zdobytym przez siatkarzy po latach medalu na Igrzyskach popłakałby się z radości. Z pewnością byłby pod wrażeniem „Snu o mieście”, połączenia różnych sztuk, inspiracji i środowisk. Ubolewałby nad losem Lublin Jazz Festiwalu i pewnie powiedziałby, że zabrakło niestrudzonej Basi Luszawskiej. Zwróciłby uwagę na docenianą, choć wcale niełatwą, prozę biograficzną Moniki Śliwińskiej i raczej nie uchroniłaby się od jego uścisków w momencie nominacji do nagrody Nike. O kilku postaciach z lubelskiego światka teatralnego z lubością powtórzyłby za Hellerem — I rzekł Zeus do Narcyza: Nie spuszczaj z siebie oka. — Także w kontekście przemiany Teatru Muzycznego w Operę Lubelską.

Od początku śledził starania Lublina w konkursie o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. — Jestem zauroczony, można rzec, zachłyśnięty tym, że przy okazji starań o ESK 2016 nastąpiła w moim mieście istna explozja nowych festiwali. — Ale zauważał jednocześnie: — Podlegam, niestety, i takiemu wrażeniu, że w tej generowanej najlepszymi intencjami euforii na poboczne ścieżki, oznaczające również brak świeżych zastrzyków finansowych, trafiły stare, ale wciąż, przy tych utrudnieniach nowego huku, jare festiwale, na których zdążyłem zjeść zęby. […] Niezauważanie wartości trwałych, marginalizowanie ich, jest kalectwem mentalnym. — Tak mówił o Festiwalu Muzyki i Tradycji Klezmerskiej, który niestety całkiem zniknął z mapy, czy o Międzynarodowych Spotkaniach Folklorystycznych, najdłużej istniejącym lubelskim festiwalu, który, szczęśliwie, wciąż istnieje. Przejścia do drugiego etapu konkursu nie przyjmował jednak bezkrytycznie: — Po prawdziwej erupcji entuzjazmu towarzyszącej przebrnięciu […] do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016, deklaratywny i maniakalny fan miasteczka nad Bystrzycą powinien pławić się w szczęściu, podskakiwać z radości i układać hymny pochwalne (są inne?) na temat wyższości świąt lubelskich. […] w gęstym barszczu hurraoptymizmu poczyna jednak łowić ingrediencje, które budzą jego niepokój, popada równocześnie w zadumę. — Czy dziś zastanawiałby się nad dalszymi losami kultury miasta już z tytułem? Nie wątpię.

Zobacz także:

Jasna Obecność
Marta Zgierska
Portret Jarosława Koziary.
Jest, czy go nie ma?
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Wolna wola
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Śmierć to nie koniec...
Koziara Tararara
Planeta Mądzik
Grzegorz Kondrasiuk
Portret Jarosława Koziary.
Niemiec a sztuka polska
Koziara Tararara