Publicystyka

Zobacz wszystkie
Felieton Be i cacy

Nagłe zniknięcie lubelskiego niedźwiedzia

Portret Jarosława Koziary.

Parę tygodni temu odnotowałem pewien brak w mieście Lublinie.
Brak niedźwiedzia. Straszny ów zwierz pojawił się w mojej świadomości ćwierć wieku temu za sprawą pewnego krótkiego utworu literackiego.

Ciekawostką jest, że niektóre przedmioty, które są wokół nas, często bywają niewidzialne. Dopiero gdy ktoś pokaże je nam palcem, odzyskują swoje jestestwo, a gdy później znikną, zaczynamy za nimi tęsknić, czuć ich dojmującą nieobecność. W 1999 roku ś.p. prof. Władysław Panas napisał esej pt. „Oko Cadyka”. Króciutka opowieść o miejscu i jego mieszkańcu zrobiła w Lublinie zawrotną karierę. Na podstawie obserwacji architektury, kojarzenia różnych artefaktów oraz znajomości historii, Panas wydziergał opowieść, której trudno odmówić prawdopodobieństwa, ale też się od niej tego nie oczekuje.

Autor zauważył, że plac Zamkowy ma wrzecionowaty kształt trochę podobny do kształtu oka. Plac powstał po wojnie w miejscu totalnie zniszczonej przez Niemców dzielnicy żydowskiej. W tejże dzielnicy onegdaj mieszkał pewien charyzmatyczny chasyd, który miał osobliwą przypadłość – zdolność przewidywania przyszłości, a także wglądu w przeszłość. Jakub Icchak Horowic, zwany Widzącym z Lublina, postanowił wespół z dwoma innymi cadykami za pomocą tajemnych obrządków wpłynąć na bieg rzeczywistości i wymóc przyjście Mesjasza na ziemię. Niestety, jak się okazało, przeszacował swoje możliwości i przegrał swoje życie z ciemną stroną mocy.

Panas połączył przeszłość z teraźniejszością, dociekając kabalistycznych liczb choćby w ilości kamienic, a kształt placu nazwał Okiem Cadyka, które patrząc na to, co widoczne, dostrzega także to, co niewidoczne. Na jednej z nowo powstałych kamienic w 1954 roku architekt na przydachowych cokołach umieścił dwie rzeźby, które nijak nie wynikały z ówczesnych socrealistycznych trendów. Panas, opisując ich kształty, niejako sprowadził je na ziemię, czyniąc widzialnymi dla gawiedzi nieświadomej ich obecności. W lewym narożniku bestia przypominająca nieco goryla. Lewą ręką przyciskający prawdopodobnie ofiarę. Prawą łapę zaciśniętą w kułak unosi w górę. Pomiędzy nogami ma widoczny członek, może ogon zanurzony pionowo w podłoże. W prawym narożniku stwór przypominający niedźwiedzia. Okropny. Stoi z jedną łapą podniesioną do uderzenia, drugą gotową do chwytania. Atakuje stojącego przed nimi małego, nagiego chłopca. Chłopiec odwraca się. W jednej ma miecz, którym za chwilę ugodzi potwora, w drugiej tarczę. Obydwa potwory zdają się być ślepe, jak ów Armilus, król zła, syn szatana, domniemany sprawca śmierci cadyka.

Goryl dekadę temu strzelił samobója, rzucając się podczas wichury na chodnik. Niedźwiedź, jak udało mi się ustalić, został zdjęty przez administrację budynku. Siedemdziesięcioletni staruszek wymaga solidnej rekonstrukcji. Odwiedziłem miejskiego i wojewódzkiego konserwatora zabytków w poszukiwaniu dokumentacji związanej z symboliką i autorem tych osobliwości. Niestety, nie istnieje.

Mam nadzieję, że te rzeźby zostaną wskrzeszone do dalszej egzystencji i jeszcze długo będą rozbudzać wyobraźnie swoją tajemnicą, abyśmy mogli zauważyć to, co niewidzialne.

Zobacz także:

Portret Jarosława Koziary.
Ekokamikadze
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Ruski mir
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Buzię widzę w tym tęczu
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Zgrzyt w Graffiti
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Muzeum czasu
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Szoł & Biznes po lubelsku
Koziara Tararara