Publicystyka

Zobacz wszystkie
Felieton Be i cacy

Szoł & Biznes po lubelsku

Portret Jarosława Koziary.

Stuknęło już 35 lat, kiedy to przeflancowaliśmy się lub zostaliśmy przeflancowani z Utopii – OD KAŻDEGO WEDŁUG JEGO ZDOLNOŚCI, KAŻDEMU WEDŁUG JEGO POTRZEB do życiowego paradygmatu gospodarki wolnorynkowej – JAK NAJWIĘCEJ DÓBR MOŻLIWIE JAK NAJMNIEJSZYM KOSZTEM. Na przełomie maja i czerwca 1989 roku, kiedy to dybuk opuszczał zdechłą komunę i czaił się na raczkujący kapitalizm, ja malowałem obraz na płocie – pierwsze graffiti w Lublinie.

Wiele się od tego czasu zmieniło. Może nie wszyscy zostali beneficjentami tych zmian, ale ci którzy tego pragnęli, dostali taką możliwość. Stosunkowo bardzo szybko doszło do zróżnicowania zasobów kiesy i na dzień dzisiejszy mamy już na stanie ludzi bardzo bogatych, jak i bardzo biednych, ledwie co wiążących koniec z końcem lub też nie wiążących wcale. Taka jest gospodarka rynkowa i nie ma na to rady. Pewnie z czasem dojdzie do punktu krytycznego w kumulacji kapitału i eksplodują lub zostaną rozprute przepastne brzuchy, ale na razie jest jak jest.

Nie uwiodła mnie kulawa ideologia socjalizmu, ale też nie porwał mnie bezideowy kult mamony. 35 lat temu zainicjowałem swoje uliczne życie robotnika sztuki i jak na razie z powodzeniem je kontynuuję. Lubię swoją robotę, a potrzeba zysku nie determinuje tego działania. Od czasu do czasu moje ścieżki przecinają się z różnej maści lubelskimi wyznawcami gospodarki rynkowej i może miast uogólniać krótko opowiem o kilku wybranych takich spotkaniach:

Dzwoni do mnie producent miodów pitnych, jest robota, trzeba zaprojektować pewną linię nowego produktu. OK. Wyzwanie jak każde. Projektuję. Przynoszę. Pokazuję. O! Pomysłowe. Zdzwonimy się. Rok później, może pół, wchodzę do sklepu, widzę produkt, a na nim moje pomysły.

Firma przetwarzająca aluminium: kroi się wielka fuzja lokalnego biznesu ze środowiskiem kultury, kreślimy plany, wizualizacje. Robimy wizyty studyjne, oglądamy zakład. Dostajemy propozycję: możemy skorzystać z dowolnej ilości aluminiowych odpadów i przerobić je na dzieła sztuki. Super! Pod warunkiem, że później w 100% oddamy je na złom sponsora.

Browar: hollywoodzki reżyser/aktor pyta/prosi, czy może sobie nakręcić scenę do jego filmu pod moją artystyczną instalacją na terenie browaru. Odpowiadam – Może i to za darmo. A co? Menadżer browaru opowiada niepytany, że 90% zdjęć z hashtagiem Browaru jest pod moją instalacją. Zdawałoby się – sukces. Parę tygodni później tenże menago szuka tańszego podwykonawcy mojego projektu. Znajduje, ale okazuje się, że zgwałcenie praw autorskich może kosztować go znacznie drożej.

Właściciel kilku kamienic w Lublinie, który dostał w prezencie elewację sgraffito z Kotem i kotami, na którą nie wyłożył grosika, miał, a może jeszcze ma, kluczowy problem – za czyje dutki będzie to konserwowane w przyszłości.

„Jest nam bardzo miło z powodu tej wystawy, ale mam pytanie: jak długo będzie brany prąd od nas?”. Takiego sms-a dostałem, gdy zostawiłem po Nocy Kultury artystyczną instalację, bo wydawało mi się, że warto, że służy ona miastu i również właścicielowi źródła prądu. Wyszło 2,40 zł za dzień. Zapłaciłem z góry za trzy miesiące.

Jeden z najlepiej prosperujących lubelskich pubów wyprodukował sobie scenę muzyczną z profesjonalnym nagłośnieniem, ale nie robi koncertów, bo mu się to nie kalkuluje. Itd.

Długo by opowiadać o rekinach lubelskiego biznesu i ich relacjach ze światem kultury. Liczę na zmiany, otwartość i refleksję, wszak pływamy w jednej zupie. Pozostaje kwestia smaku.

Zobacz także:

Portret Jarosława Koziary.
Ekokamikadze
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Ruski mir
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Buzię widzę w tym tęczu
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Zgrzyt w Graffiti
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Muzeum czasu
Koziara Tararara
Portret Jarosława Koziary.
Apetyt na życie pozagrobowe
Koziara Tararara